„Wymyk”, czyli życie po życiu

Data:

Dwaj bracia, drobni przedsiębiorcy wspólnie prowadzą podwarszawską firmę telekomunikacyjną.
Jerzy (Łukasz Simlat), oczko w głowie rodziców, wykształcony, zawsze wiedzący jak się odnaleźć w danej sytuacji. Wdowiec z dwójką dzieci, niedawno wrócił ze Stanów ze świeżymi pomysłami na kierunek rozwoju firmy.
Alfred (Robert Więckiewicz), zwany Fredem, żyje w cieniu brata, trochę cwaniaczek, kompensujący kompleksy brawurą na drodze i kolekcjonowaniem broni.

W filmie są dwie ważne sceny, które najlepiej charakteryzują bohatera i jego relacje z rodziną: otwierająca, gdy Fred zawadiacko prowadzi sportowe auto, zgrywając twardziela i popisując się samochodem przed bratem i rodzinnego obiadu po niedzielnej mszy, podczas którego rodzice sączą drobne złośliwości, wyraźnie dając do zrozumienia, że Alfred jest tym mniej udanym synem. Szpanerstwem i brawurą maskuje brak poczucia własnej wartości, realnej odwagi i dojrzałości. W rzeczywistości nie potrafi podejmować prawdziwego ryzyka, ani wtedy, gdy chodzi o decyzje w firmie - chce zachować status quo, podświadomie odrzucając wszelkie zmiany, które wprowadza Jerzy, ani wtedy, kiedy trzeba zareagować na akt przemocy i chuligaństwa. W rezultacie biernie przygląda się, jak grupka agresywnych nastolatków katuje jego brata, wypychając go na koniec z pociągu. Potem próbuje zatuszować przed rodziną prawdziwy przebieg wypadków.

Odwoływanie się do biblijnej przypowieści o Kainie i Ablu jest, w interpretacji filmu drogą co najmniej na skróty. Postacie biblijne, jak Kain często są uproszczonymi kulturowymi i społecznymi etykietami pewnych zachowań. Jeżeli już, to historia przedstawiona przez Zglińskiego jest raczej opowieścią o tym, co się dzieje z Kainem po dokonaniu bratobójstwa. O zmaganiu z poczuciem winy, wewnętrznej pokucie, dojrzewaniu i odpowiedzialności. Wreszcie o… początku nowego życia na zgliszczach, za które sam jest odpowiedzialny. Zgliński, podobnie jak Szymborska w wierszu „Żona Lota”, z empatią pochyla się nad swoim bohaterem, prezentując wiele różnych kontekstów i czynników, które mogły wpłynąć na takie, a nie inne jego zachowanie w danej chwili. Postać Alfreda składa się z wielu warstw - nie tylko dlatego, że sam przybiera różne maski, ale również dlatego, że to inni wpychają go często w role, które wymagają od niego takiego, a nie innego zachowania.
To wszystko stawia pytania, jaki jest Alfred naprawdę, jacy my sami jesteśmy, czy jesteśmy pewni, że w danej sytuacji zachowalibyśmy się tak, a nie inaczej? „Nie wychylaj się” mówi Jerzemu, kiedy ten wstaje, aby pomóc zaczepianej dziewczynie. Co powoduje, że Alfred nie rusza na pomoc bratu? Tchórzostwo, życiowa bierność, konformizm? A może chęć odwetu, podelektowania się przez chwilę, gdy jego zawsze szlachetny braciszek dostaje łomot - przeciąganie słodkiej zemsty dokonywanej cudzymi rękoma, tak długo, aż jest za późno, bo sytuacja wymyka się spod kontroli? Może zwykły strach? A może krwawa ofiara musiała się dopełnić, żeby mógł się odnaleźć i narodzić na nowo? Przyjmując taką perspektywę, rzeczywiście jest to film fatalistyczno-biblijny. Śmierć brata stanowi dla Alfreda katharsis - najgorsze z możliwych, ale pozwalające dojrzeć i narodzić się na nowo. Takie mętne i słabiutkie światełko nadziei daje ostatnia scena filmu, w której Fred zaczyna rozpakowywać samochód ze sprzętem do firmy, który zamówił Jerzy. Dotąd nie chciał zaakceptować żadnych zmian, ani inwestycji, które poczynił jego brat. Dlatego ciężarówka stała załadowana przed firmą kilka dni czekając na rozstrzygnięcie sporu. Fred wraca do życia, kontynuując wizję zmarłego brata, jednocześnie do końca życia będzie się zmagał z piętnem i konsekwencjami swojej bierności i braku działania.

Niektórzy, w interpretacji filmu doszukują się podobieństw do kina moralnego niepokoju (Kieślowski był mentorem jednego ze studenckich filmów Zglińskiego). Niepokój na pewno, bo podświadomie wiemy, że w sytuacji zagrożenia pewnie schowalibyśmy się za parawanem gazety, jak pasażerowie pociągu w filmie, i ta świadomość uwiera nas i rozsadza nasz wyidealizowany obraz własnego ego (w końcu zawsze wydajemy się sobie lepsi, niż jesteśmy naprawdę). Ale na pewno nie moralny, ponieważ reżyser zabiega w swojej historii o maksymalny obiektywizm, bez oceniania bohatera. Celowo też umieszcza swoją historię w szarej, nieefektownej przestrzeni - oto zwykli ludzie, przeciętna mała firma, średnio prosperująca, obok dom taki, jakich wiele - betonowa bryła, na betonowym podwórku, późne lata 80-te. Wszystko to nadaje jej znamiona przeciętności, a tym samym uniwersalności, podobnie jak fizyczność głównego bohatera - polskiego everymana, genialnie zagranego przez Roberta Więckiewicza. To zresztą chyba najlepszy film w jego karierze - żaden inny aktor nie wydobyłby tak doskonale wszystkich światłocieni i emocji tej postaci. Z jednej strony w skórzanej kurtce kozaczy w sportowym samochodzie, z drugiej, w scenie w kościele, kiedy zmaga się sam ze sobą jego twarz mieni się najróżniejszymi odcieniami uczuć. „Wymyk” Grega Zglińskiego, powstrzymując się od jakiegokolwiek moralizatorstwa, uświadamia, że każdy wybór człowieka jest splotem różnych czynników, nawarstwieniem emocji oraz jak łatwo postawić fałszywy, tragiczny w skutkach krok.
Kto więc jest bez grzechu, niech pierwszy rzuci kamieniem.


Zwiastun: